ODKŁAMAĆ WIEKI ŚREDNIE
REMIGIUSZ OKRASKA
Renesans jest, wedtug Reginę Pernoud, najlepszym przykładem na fałszywość sądów o wiekach średnich, wszystko bowiem wskazuje na to, że w wielu dziedzinach życia był on nie postępem, lecz regresem w stosunku do poprzedzającej go epoki. Przede wszystkim dlatego, że średniowiecze było epoką twórczą, renesans zaś – odtwórczą.
Historia może mieć postać rzetelną lub ideologicznie „słuszną”. Jednak to, co zostanie zakłamane, prędzej czy później ktoś odkłamie. Wśród naukowców są nie tylko jednostki podążające koleinami obiegowych sądów, lecz także ci, którzy więcej uwagi poświęcają dociekliwemu i starannemu badaniu faktów niż uniwersyteckim modom. Do tych drugich należy francuska mediewistka Reginę Pernoud. Od lat zajmuje się wiekami średnimi, czego owocem były przede wszystkim rozprawy o roli kobiet w tamtej epoce (Kobieta w czasach wypraw krzyżowych, Kobieta w czasach katedr, Hildegarda z Bingen, Królowa Blanka, Alienor z Akwitanii), wywracające do góry nogami powszechne wyobrażenia o sytuacji płci pięknej. Dość powiedzieć, że pod wpływem książek Pernoud nawet część środowisk feministycznych nieco zmieniła ocenę tego problemu, przyznając, że obraz relacji damsko-męskich w średniowieczu nie był tak jednoznaczny i czarno–biały, jak wcześniej sądziły. Oprócz „sprawy kobiecej” Pernoud podejmowała wiele innych wątków związanych z tą epoką, zawsze dając się poznać jako wnikliwa i sumienna badaczka źródeł historycznych, co pozwalało jej wykroczyć poza schematy i podeprzeć swoje tezy mocnymi argumentami. Lata badań nad wiekami średnimi sprawiły, że zdała sobie sprawę, iż w świadomości ludzi współczesnych, wielu historyków nie wyłączając, dominuje zupełnie zafałszowany obraz tamtej epoki. I postanowiła go choć trochę odkłamać. Temu służyć ma jej praca – choć lepsze byłoby tu określenie esej czy wręcz pamflet – Inaczej o średniowieczu, z roku 1977. Niedawno książka została wydana po polsku. Ta niewielka rozprawka mówi o średniowieczu zupełnie innym niż nam znane. Jest to książka po pierwsze popularyzatorska (nie zaś naukowa), po drugie typowo polemiczna, z całym dobrodziejstwem takiego inwentarza, po trzecie natomiast stanowi jedynie zarys przywołanego tu problemu – kondycji wieków średnich w zestawieniu z innymi epokami. Mając to na uwadze, wiemy, że Inaczej o średniowieczu nie jest jakąś ostateczną wykładnią i zbiorem odpowiedzi na wszelkie pytania i wątpliwości, lecz pierwszym krokiem ku odkłamaniu pewnej epoki.
Średniowiecze – czas twórczości
Od czego zaczyna Pernoud? Od irytacji naukowca, który znając bogactwo i złożoność problematyki średniowiecza, a także dużo wiekopomnych i znakomitych wytworów tej epoki, musi obcować z opiniami dotyczącymi „ciemnoty”, „zacofania” i „barbarzyństwa”. Mediewistka wie, że to nonsensowne komunały – ale bardzo popularne, uznawane wręcz za pewnik, co gorsza, podzielane także przez ogół środowiska naukowego. O tym ostatnim Pernoud pisze kąśliwie, iż „dobry uniwersytet jest fizycznie niezdolny dostrzec coś, co nie jest zgodne z wyobrażeniami, które są dziełem jego mózgów”. I nie jest to tylko polemiczna złośliwostka, gdyż w ślad za nią otrzymujemy spory zestaw faktów potwierdzających ten surowy sąd.
Po pierwsze, zdaniem Pernoud, problematyczne jest mówienie o jednym średniowieczu, czyli wrzucanie do jednego worka tysiąca lat historii. Po drugie, znacznie większym uproszczeniem jest przypisanie tej epoce wszelkich możliwych patologii i wad. I to nie dlatego, że nie występowały, lecz z tego powodu, iż największe ich nasilenie miało miejsce w końcowym okresie wieków średnich, kiedy to pojawiły się pierwsze symptomy czegoś, co znamy pod nazwą renesansu. To właśnie renesans jest, według Reginę Pernoud, najlepszym przykładem na fałszywość sądów o wiekach średnich, wszystko bowiem wskazuje na to, że w wielu dziedzinach życia był on nie postępem, lecz regresem w stosunku do poprzedzającej go epoki. Przede wszystkim dlatego, że średniowiecze było epoką twórczą, renesans zaś – odtwórczą. Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, średniowiecze bardzo chętnie czerpało z antyku – w filozofii, estetyce, wzorcach politycznych etc. Czyniło to jednak tak, jak nakazywał zdrowy rozsądek, czyli w sposób twórczy, adaptując to, co wartościowe, ponadczasowe i „rozwojowe”. Jak wskazuje Pernoud, u autorów średniowiecznych mamy liczne nawiązania do myśli antycznej i inspiracje nią, rozległą jej znajomość, a także dbałość o przechowanie dorobku poprzedników. Tymczasem renesans ograniczył się do ślepego i bezrefleksyjnego naśladownictwa wzorów antycznych, posuniętego niekiedy do granic absurdu i śmieszności. Wszystko, co zostało stworzone – twórczo i samodzielnie – w średniowieczu, w renesansie uznano za byle jakie, gdyż ideałem mądrości i piękna stało się dosłowne kopiowanie antycznego dorobku. Jak pisze Pernoud, „to, co było nowe, to – by tak rzec – użytek, jaki zrobiono z klasycznego antyku. Zamiast jak poprzednio uznać, że są to skarby do wykorzystania (skarby mądrości, wiedzy, poczynań artystycznych i literackich, z których można czerpać w nieskończoność), ograniczono się do uznania dzieł antycznych za wzory do naśladowania. Starożytni stworzyli dzieła doskonałe, osiągnęli piękno. Im lepiej więc będzie się naśladować ich dzieła, tym większa będzie pewność, że również osiągnie się piękno”. Wskazuje przy tym, że z dzisiejszej perspektywy taka postawa wydaje się zacofana. Ślepe naśladownictwo zamiast twórczego – jak w średniowieczu – rozwoju oznacza regres, nie zaś postęp. Zamiast przecierania nowych szlaków i odkrywania nowych horyzontów, renesans proponował przede wszystkim wierne dreptanie po śladach poprzedników odległych o ładnych parę setek lat.
Jednym ze skutków dominacji takich wzorców kulturowych była daleko posunięta deprecjacja dorobku poprzedniej epoki. Powstał efekt sprzężenia zwrotnego – im bardziej lekceważono średniowiecze i poświęcano mu mniej uwagi, tym bardziej było ono godne lekceważenia. Jeśli przyjęto, że na przykład myśl filozoficzna średniowiecza jest niewarta uznania, to nie dokonywano nowych edycji ówczesnych rozpraw. Gdy tychże edycji następne pokolenie nie mogło znaleźć w bibliotekach, a widziało tam mnóstwo dzieł antycznych, to uznawało, iż średniowiecze faktycznie było „jałowe”. I tak w kółko.
Feudalizm – era wolności
Nie chodzi tu jednak tylko o sztukę czy myśl filozoficzną. Podobna degrengolada ogarnęła dziedzinę władzy i organizacji życia zbiorowego. Zamiast zdecentralizowanego i znacznie mniej ingerującego w życie jednostki i zbiorowości systemu władztwa feudalnego nastała centralizacja prerogatyw władzy, „oderwanie” rządzących od konkretnych i bliskich zbiorowości, rosnąca potęga aparatu państwowego. Po latach głosi się natomiast teorię, w myśl której średniowiecze było „zamordystyczne”, a nowożytna centralizacja i postępująca statolatria okazały się jaskółkami czyniącymi wiosnę wolności i autonomii. Nic bardziej mylnego. Otóż średniowiecze było „wolnościowe” i „autonomiczne”. Co więcej, stało się takie po wiekach rzymskiego, cesarskiego centralizmu. Zamiast dawnej jednolitej władzy, skupionej w rękach wszechmocnej jednostki, w średniowieczu powstała istna mozaika porządków polityczno-prawnych. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego nastąpił chaos, jednak nie trwał on długo. Wkrótce ukształtował się nowy rodzaj organizacji społeczeństwa – zależność feudalna. I znów, wbrew obiegowym opiniom, była ona zupełnie inna niż to się powszechnie wyobraża. Na feudalizmie zyskały obie strony – pan i poddany. Ten drugi w chaotycznym świecie oddaje się pod opiekę pana, który w zamian za część plonów zobowiązuje się zapewnić poddanemu bezpieczeństwo. Jeden zyskuje spokój, drugi większe bogactwo i możliwość stworzenia minipotęgi, co jeszcze bardziej utrwala porządek i bezpieczeństwo poddanych. Akt ten dokonuje się pod przysięgą, która wtedy – w epoce na wskroś przesiąkniętej duchem religijnym – ma moc wiążącą obie strony w sposób niezwykle silny. Jedna strona czuje się zobowiązana oddać część swego rokrocznego dorobku – druga natomiast w zamian za to bronić tej pierwszej przed zagrożeniem zewnętrznym (najazdy zbrojne) i wewnętrznym (bandy rabunkowe, przestępcy itp.). To wszystko dzieje się po wielekroć, gdyż tego rodzaju władztwo ma ograniczony zasięg, na ogół przybierając postać „terytorium lokalnego”, wyodrębnionego na podstawie czynników etnicznych, kulturowych czy geograficznych. Każde z nich jest rządzone przez kogoś innego oraz – co szczególnie istotne – inaczej. Nie ma jednego wzorca władzy. Zarówno umowy na linii pan-poddany, jak i systemy prawodawstwa były inne w zależności od danego miejsca i jego obyczajów. Ta różnorodność była daleko posunięta, niejednokrotnie w pobliżu siebie funkcjonowały dwa porządki różniące się w dużym stopniu. I co nie mniej ważne – oznaczała ona decentralizację, a raczej decen-tryzację, brak jednego, spójnego centrum, które narzucałoby wielkim zbioro-wościom swoje wartości i zasady. Owszem, istnieje urząd królewski, ale jak pisze Pernoud, „król feudalny jest panem wśród innych panów, tak jak inni zarządza swoim osobistym lennem, jest głównym sędzią, broni mieszkańców swoich ziem i pobiera opłaty w naturze albo w gotówce. […] Jego królewski tytuł nie oznacza bynajmniej, że jego możliwości finansowe czy militarne są większe niż niektórych jego wasali. Zwykła ludzka ostrożność dyktuje mu sposób zachowania równowagi między wielkimi wasalami, a także między nimi a sobą. […] Oprócz autorytetu król feudalny nie ma […] żadnych atrybutów władzy. Nie może on ani ogłaszać praw, ani nakładać podatków na obywateli swojego królestwa, ani powoływać armii”.
Renesans – triumf centralizmu
Dlaczego zatem ulega to zmianie i triumfuje centralizacja? Autorka Inaczej o średniowieczu odpowiada w podobnym tonie co poprzednio – winny jest renesans. Pod koniec średniowiecza pojawiają się pierwsze renesansowe nowinki, a wśród nich potraktowane naśladowczo centralistyczne koncepcje władzy z czasów antycznych oraz prawo rzymskie. To ostatnie cieszy się coraz większym zainteresowaniem wśród włodarzy różnego szczebla, świeckich i kościelnych. Zamiast dawnej władzy, ograniczonej licznymi umowami i zobowiązaniami, a przede wszystkim opartej na więziach personalnych i terytorialnych, powstaje porządek zasadzający się na skupieniu ogółu prerogatyw w rękach „wyizolowanej” elity władczej. Instytucjonalizacja postępuje coraz bardziej, rozszerza się warstwa biurokratyczna. Państwu nadaje się odgórnie coraz to nowe prawa kosztem swobód poddanych – to wszystko dzięki zapożyczonej z czasów antycznych wykładni regulacji życia społecznego. Ale nie tylko społecznego – jak wskazuje Pernoud, ów triumfalny pochód prawa rzymskiego zaowocował także „usztywnieniem” ról w rodzinie. Ojca–opiekuna zastąpił ojciec-właściciel, dożywotnio zarządzający „inwentarzem”: żoną, dziećmi, całym majątkiem. Zamiast średniowiecznego egalitaryzmu i wspólnoty mamy do czynienia z tyranią pana-władcy. Gdy w średniowieczu kobiety były w dużej mierze samodzielne (choć oczywiście w ramach pewnego systemu obyczajów, podobnie jak mężczyźni), niejednokrotnie realizując własne plany i zamiary (prowadzenie sklepu, warsztatu usługowego, kupno i sprzedaż nieruchomości itp.), to w renesansie stały się po prostu jednym z „dóbr” zgromadzonych przez własnego męża, nieskrępowanego w dysponowaniu tym „majątkiem”. Podobnie było z dziećmi – w średniowieczu za dojrzałych i samodzielnych ludzi uznawano nastolatków, w renesansie przyznano ojcu nieograniczoną władzę nad potomstwem mającym nawet po trzydzieści i więcej lat, zdejmując jednocześnie z głowy rodziny różne obowiązki i obostrzenia (na przykład ojciec mógł już bez przeszkód wydziedziczyć najstarszego syna, choćby ten przez kilkadziesiąt lat harował na wspólny majątek). Kobiety w ogóle dużo straciły na nowożytnych porządkach. Pernoud dowodzi, że niegdyś szanowane, w wielu kwestiach samodzielne, pełniące szereg odpowiedzialnych, ale i prestiżowych oraz dających realną władzę funkcji społecznych, stały się po nastaniu renesansu istotami ubezwłasnowolnionymi, całkowicie poddanymi swym męskim „panom”, służąc do realizacji ich zachcianek i interesów bez prawa do decydowania o sobie. Nie tylko społeczeństwo świeckie stało się „antykobiece” – także w Kościele zaszły zmiany, które znacznie pogorszyły rolę i status kobiet, wszystko to w imię centralizacji władzy rodem z wzorców antycznych i mocno spatriarchalizowanego prawa rzymskiego. Stracili na tych zmianach także ludzie żyjący na bakier z obowiązującymi wzorcami i zasadami. Wbrew powszechnym opiniom, średniowiecze – co już wskazaliśmy na przykładzie decentralizacji – było znacznie bardziej „elastyczne” w kwestii postaw, niż skłonni jesteśmy dziś sądzić. Owszem, istniały pewne stałe ramy, choćby kultura chrześcijańska, ale ówczesne obyczaje i władze nie były szczególnie restrykcyjne w porównaniu z następnymi epokami. Renesansowa centralizacja i „usztywnienie” zachodziły we wszelkich dziedzinach życia. To, na co kiedyś przymykano oko, jeśli nie groziło zaburzeniem ładu publicznego, teraz zaczęło być traktowane jako niewybaczalna zbrodnia. Jak wskazuje Pernoud, tropienie wszelkich „odstępców” narastało w miarę zdobywania popularności przez tendencje centralistyczne. Począwszy od XIII wieku stale rośnie ingerencja sprzymierzonych władz kościelnych i świeckich w życie zbiorowości i jednostek. Inkwizycja swoje najbardziej brutalne działania podejmuje w renesansie, wcześniej stanowiąc niejednokrotnie ochronę „outsiderów” przed ślepą żądzą nienawiści zwykłego ludu, lubującego się w samosądach. Także u schyłku średniowiecza i w renesansie nasila się obsesja na punkcie domniemanych czarów i konszachtów z diabłem – to, co wcześniej traktowano często z lekceważeniem, jako wytwór gminnej fantazji, teraz zaprząta najsubtelniejsze i najwybitniejsze umysły epoki. Inkwizycja wymyka się w renesansie spod kontroli, służąc coraz częściej do realizacji partykularnych interesów władzy świeckiej. Przejawem tego jest choćby – całkowicie sprzeczne z zamysłem jej twórców – użycie tej instytucji do rozprawy z Maurami i Żydami w Hiszpanii, choć jeszcze w XIII wieku w kraju tym król Ferdynand III zabronił inkwizytorom działania, a sam ogłosił się królem trzech religii, nie przestając być chrześcijaninem.
Odrodzenie – powrót do niewolnictwa
Jednak największy kontrast między średniowieczem a czasami późniejszymi (i wcześniejszymi) dotyczy problemu traktowania człowieka przez człowieka, znajdującego wyraz w instytucji niewolnictwa. To, co zostało odesłane na śmietnik historii po upadku Cesarstwa Rzymskiego, po dziesięciu wiekach powróciło na tejże historii arenę. Jak dowodzi Pernoud, życie średniowiecznego chłopa pańszczyźnianego nie było bynajmniej sielanką, gdyż krępowało go wiele zależności od swego pana, jednak było to życie bez porównania lepsze niż egzystencja przed- i pośreoriiowiecz-nych raewolników, wyzutych z wszelkich praw, swobód i godności. Stan niewolnictwa nie był już zwykłą różnicą pozycji w hierarchii społecznej i wynikających stąd praw i obowiązków – to było traktowanie jednych przez drugich w kategoriach wyłącznie przedmiotowych. O ile i pan, i chłop byli ludźmi, choć nierównymi w swych prawach, o tyle po nastaniu „postępowego” renesansu zależność między panem a niewolnikiem przybrała postać – skąd myją znamy? – nadludzi i podludzi. I oczywiście dało się tę zmianę uzasadnić na gruncie prawa rzymskiego – tak czynili władcy, gdy niektórzy ludzie Kościoła krytykowali handel niewolnikami i zamorski kolonializm. „Postęp” miał zatem swoją wysoką cenę, o której lubi się zapominać… To wszystko wskazuje, twierdzi Pernoud, że średniowiecze było epoką zupełnie inną, niż przyjęliśmy sądzić w ślad za „postępowymi” wykładniami historii. Było także, co jeszcze trudniej jest nam zaakceptować, epoką lepszą od wielu innych. Epoką, w której żywej i mocnej wierze w Boga towarzyszył surowy obyczaj, ale jednocześnie szanowano człowieka jako jednostkę, ofiarowano autonomię wspólnocie, kładziono nacisk na rozwój nauki i sztuki bez ślepego naśladownictwa itp. Nie oznacza to, że wieki średnie były okresem doskonałym, pozbawionym wad. Były jednak porządkiem na tyle dobrym, że „reformy” renesansu oznaczały w stosunku do wcześniejszych zdobyczy regres, choć udrapowany w szlachetne „klasyczne” ozdobniki.
Dziś – czas odkłamywania?
Co to wszystko oznacza dla nas, ludzi odległych od tamtej epoki o setki lat i tkwiących w zupełnie odmiennym porządku etycznym, społecznym i technologicznym? Przede wszystkim, zdaniem piszącego te słowa, konieczność ostrożniejszego szafowania sądami historycznymi i odejścia od zbyt prostych schematów. Oznacza także potrzebę zadawania pytań utrzymanych w duchu chłodnego realizmu: jaki postęp, dla kogo, czyim kosztem, w jakich dziedzinach – i dopiero wtedy możność formułowania opinii. Druga ważna kwestia wydaje się dotyczyć stosunku wobec epoki średniowiecznej. Uczciwa lewica musi sobie zadać pytanie, czy jej obraz dziejów jest prawdziwy, skoro rzeczywiste średniowiecze zapewniało znacznie lepszą realizację „prospołecznych” ideałów niż kilka następnych porządków moralnoustrojowych. Uczciwa prawica musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czym było średniowiecze i czym obecnie może być jego przykład, czyli jakiego modelu społeczeństwa chce – organicznego ładu, gdzie rozwój zbiega się z rozsądkiem, tradycja z poszanowaniem „odszczepieńców”, a władza z autonomią rządzonych, czy też inżynierii społecznej, technokratyzmu, scentralizowanego państwa i peanów na cześć „tradycji łacińskiej” opartej na prawie rzymskim, a także wykluczania tych, którzy do pożądanego modelu nijak nie pasują. Nie pora marzyć o królach, rycerzach i dobrych feudałach – ale nie ma też sensu potępiać w czambuł religii, tradycji i sprawdzonych rozwiązań ustrojowych. Wiek XX był krachem idei nowożytnych – czy to w postaci Auschwitz, czy sowieckich łagrów, czy też humanitarnych bombardowań. Dlatego warto zwrócić się w stronę innych rozwiązań, w stronę nowego, które tylko wtedy będzie miało jakiś sens i szansę powodzenia, jeśli zaczerpnie z doświadczeń minionych epok. Przywołajmy na koniec jeszcze jedno pytanie z omawianej tu książki Reginę Pernoud, ku refleksji i przestrodze: „Czy dla historyka z roku 3000 okresem fanatyzmu lub ciemiężenia człowieka przez człowieka będzie wiek XIII czy XX?”.
REMIGIUSZ OKRASKA
Reginę Pernoud, Inaczej o średniowieczu, tłum. Krystyna Husarska,
Wydawnictwo MARABUT & Oficyna Wydawnicza VOLUMEN. Gdańsk-Warszawa 2002